Udostępniam kolejny dawny artykuł o niezwykłym miejscu... To jedno z najciekawszych odwiedzonych przeze mnie w Kalabrii... Zapraszam do lektury...
Od zawsze fascynowały mnie
miejsca, w których czas się zatrzymał, lub biegnie jakimś swoim niezrozumiałym
rytmem, pulsując leniwie w ekosystemie, i w żyłach mieszkających tam ludzi. Czas
lubi zatrzymywać się w Kalabrii, tajemniczej krainie, która niegdyś budziła
grozę wśród podróżników. W dzisiejszych czasach nadal jest raczej rzadko
odwiedzana przez turystów, a przez samych jej mieszkańców jest wciąż określana
jako bella e maledetta (piękna i przeklęta). Jedną z pierwszych osób otwarcie
mówiących o walorach Kalabrii był poeta włoski, Cesare Pavese, który w latach
30 ubiegłego wieku napisał: "ludność tego regionu jest taktowna i
uprzejma" i dodał później "jest na to jedyne wyjaśnienie: tutaj
kiedyś była cywilizacja grecka". Grecy rozpoczęli kolonizację południowej
części Półwyspu Apenińskiego i Sycylii już w VIII w.p.n.e. a tereny te nazwano
później Magna Grecia (Wielka
Grecja). Mimo iż Kalabryjczycy to lud
specyficzny, niezwykle dumny ze swojej „kalabryjskości”, to jednak nietrudno
dostrzec, iż cywilizacja helleńska odcisnęła na kulturze, tradycji i kuchni
kalabryjskiej trwałe piętno.
Ile pozostało z
„greckości” w dzisiejszej Kalabrii? Sporo, a jednym z najlepszych przykładów
jest maleńka miejscowość położona na wysokości 621 m n.p.m., w sercu Parku
Narodowego Aspromonte. Jest to zarazem jedno z tych miejsc, gdzie czas się
zatrzymał. Galliciano’ liczy sobie według najnowszych danych około 50
mieszkańców. Kultywują oni wciąż jeszcze żywe tradycje z czasów kolonii
greckich: kulinarne, muzyczne, religijne, a nawet językowe, posługując się
antyczną greką. Proszę sobie wyobrazić jak niezwykle musi brzmieć w
dzisiejszych czasach zdanie typu „Giovanni, przynieś no cytryny z ogrodu”
wypowiedziane w tym języku. Społeczność Galliciano’ została wykluczona przez
los z pędu współczesnej cywilizacji, i trudno stwierdzić czy kara to, czy
nagroda. Ostatni odcinek asfaltowej drogi prowadzącej do Galliciano’ ukończono
zaledwie kilkanaście lat temu. Mieszkańcy żyją w swoim niemalże samowystarczalnym
świecie, a w ich oczach widać spokój. Niegdyś miejsce to słynęło z hodowli
jedwabników na stosunkowo wysoką skalę, obecnie hoduje się tam owce i kozy na
potrzeby własne.
Na głównym (i
jedynym) placu stoi kościół katolicki Św. Jana Chrzciciela, patrona Galliciano’,
którego święto obchodzone jest 29 sierpnia. Wówczas mieszkańcy biorą udział w
charakterystycznej procesji, podczas której niosą figurę Świętego i tańczą tarantellę – wyjątkowo skoczny taniec
ludowy. Święty Jan tańczy razem z nimi podrygując na ich ramionach. To na jego
pamiątkę w każdej rodzinie syn pierworodny otrzymuje imię Giovanni (Jan). W
Galliciano’ pamięta się o zmarłych. Dwa razy w roku, 1 listopada i 24 grudnia,
na placu kościelnym rozpalane jest ognisko, które ma ogrzać ich dusze. To
ważniejsze niż naprawa dachu, który zawalił się jeszcze w latach 60, i do tej
pory jest prowizoryczny.
Przybywając do
Galliciano’ jest się automatycznie gościem jego mieszkańców. Mile widzianym
gościem, zapraszanym do domu, na unikalny w swej prostocie posiłek. Wszystko ma
intensywny, naturalny smak, podkreślony aromatem domowego wina. Przy odrobinie
szczęścia można potem posłuchać na żywo zapętlających się, wprowadzających
niemal w trans tradycyjnych melodii. Ci ludzie kochają muzykę, więc muszą mieć
dobre serca.
To jeszcze nie koniec
atrakcji. W tej maleńkiej miejscowości jest również miejsce na amfiteatr grecki.
Jest też i drugi kościół, który koniecznie trzeba zobaczyć. To niezwykła
świątynia prawosławna, dzieło lokalnego architekta, Domenico Numery, oddana do
użytku w 1999 roku. Po otwarciu masywnych drzwi stajemy się widzami spektaklu zaskakująco
żywych barw i światłocieni. W ciasnym wnętrzu cerkwi unosi się zapach kadzidła,
a niemal wszystkie ściany pokryte są połyskującymi ikonami, ozdobionymi złotem
i ochrą. W centralnym punkcie widzimy święty obraz Matki Boskiej Greckiej (Panaghia
tis Elladas), a za nim
mnóstwo drobno zapisanych karteczek – to modlitwy za bliskich i dalekich
krewnych (po lewej za żywych, a po prawej za zmarłych). Uwagę przykuwa ikona
przedstawiająca postać Jana Chrzciciela ze skrzydłami – w kościele prawosławnym
jest on nie tylko świętym, ale również aniołem. Opiekuje się on w sensie
duchowym mieszkańcami i cerkwią. W sensie materialnym natomiast opiekuje się
nim młodzieniec o mało zaskakującym imieniu Giovanni. Pięknie opowiada o samej
świątyni, oraz tradycjach religijnych. Pełen profesjonalizm. Giovanni zajmuje
się również niesamowitym muzeum, umiejscowionym w jednym z domów Galliciano’,
wiele eksponatów to jego pamiątki rodzinne. Wizyta w tym miejscu to
niezapomniane przeżycie, dotknięcie przeszłości, podobnie jak spotkanie z
mieszkańcami Galiciano’, które skłania do refleksji. Na pytanie jednej z
turystek, czy Giovanni jest historykiem sztuki z wykształcenia, on z podniesioną
głową odpowiada: ”Nie, proszę Pani, ja jestem tylko pasterzem, jak mój ojciec,
dziadek i pradziadek”.
Justyno, bardzo pięknie odpisujesz ten spokój miejsca, wewnętrzny spokój ludzi, którzy są jakby w odpowiednim miejscu i czasie. Bez gonitwy, bez ścigania się, żyją swoim wewnętrznym rytmem zgodnym z porami roku. Koniecznie muszę to zobaczyć i poczuć tą atmosferę. Dodałaś piękne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że się uda dotrzeć do Galliciano. Pozdrawiam serdecznie. Anka
Dziekuję za miły komentarz :) takie słowa motywują mnie do dalszej pracy nad tym blogiem. Trzymam kciuki, aby udało się Wam dotrzeć wszędzie tam, gdzie zaplanowaliście.
Usuń